
No i stało się … chojrakowałem, byłem zbyt pewny siebie
bo co to dla mnie spacerek w tempie 5:40 na jakieś tam 21km
…. a że ma słonko grzać mi sierść ciut bardziej to i piękniej
….. no i nie bójmy się słów – dałem DUPY!!!
Numero 1585 jego imię
VIII Tyski Półmaraton – motyw przewodni jaki sam niechybnie zaprojektowałem to ognisty feniks … jakbym wiedział, że tak proroczym będzie symbol biegu to bym wrzucił jakiegoś pingwina wychodzącego z lodówki! Do tego wrzuciłem hasło, że ma być OGIEŃ … no i był ogień.
Sierściasta ekipa balonikowo-biegająco-wspierająca
1 września w Tychach – prognozy mówią, że można smażyć jajka sadzone na parapetach a asfalt na ulicach zaczyna spływać do kanalizacji …. jako ORG Tyskiego Półmaratonu ostatnie dni to ciągła bieganina, cały czas na nogach do tego mało snu ….. ale jako, że biegam od 1 Tyskiego Półmaratonu co roku a od jakiegoś czasu zawsze jako zajączek/pacemaker na 2 godziny to nie było innej opcji – zrobię wszystko by choć troszkę pomóc innym w przełamaniu swojej półmaratońskiej bariery!!!
Dzikie zajączki i ich balony 😉
Baloniarze
Nadchodzi niedziela a wraz z nią afrykańskie upały – temperatura zapowiadana to 32 stopnie ….. dyć w taki skwar to nawet z domu zabraniają wychodzić .. a my tu puszczamy 1600 osób na rozgrzany asfalt. Jest stres organizatorski .. o którym jeszcze kiedyś napiszę .. ale co do zajączkowania nie mam żadnego respektu – ot co kolejna słoneczna przebieżka …. ekipę na różne czasy zebrałem na prawdę mocno sierściastą więc pewnie niczym Bruce Willis w Armageddonie podążamy ku swoim strefom startowym….
Masa Brejking Two Runners na starcie
Ja tradycyjnie zajączkuję na 2h – tym razem partnerują mi mój ultra bliźniak Dejw i mega zakręcony blogerosportowiec Andrzej ze Sportowa Perspektywa – poczytajcie co on wyprawia bo jak My wstajemy z łóżka to on już ma odbębnione ze 3 treningi …. 😉
Takich trzech jak nas dwóch to ani jednego
Grupa na starcie mega wielka – tak jak odpowiedzialność jaką bierzesz na siebie przyjmując rolę pacemakera – inni chcący łamać swoje życiówki powierzają Ci swoje zaufanie – to Ty masz tak rozdać karty aby każdy miał pokera …. wprawdzie każdy z osobna na swoich nogach musi ujarzmić te 21 kilometrów ale to Ty masz spowodować aby zrobili to z uśmiechem na twarzy …
Przed wystrzałem staram się rozluźnić atmosferę, krzyczymy i wspólnie się grzejemy (jakby to komuś jeszcze było potrzebne przy tej temperaturze 😉 ) …. strzał i najlepsza grupa na 2-0 leci!!!!Pejsowa ściągaweczka 😉
Pierwsze 5 kilometrów to łapanie tempa – plan jest prosty – biegniemy tak aby na 19km mieć ok 2 minut zapasu przed finalnym podbiegiem do mety – jest wesoło i sympatycznie, nawet wiaterek przyjemnie zawiewa – widok tylu biegaczy na horyzoncie ulicy Piłsudskiego łechcze moje organizatorskie serce bo jeszcze niedawno w tym biegu startowało po 400 osób 😉 Mijamy strefy kibica, które od kiedy je wprowadziliśmy są chyba jednym z najjaśniejszych punktów tego biegu – m.in moje stadko z RUNHOGS które na prawdę odpaliło niezłe petardy i wygrało głosowanie biegaczy na najlepszą strefę .. jednak niezależnie od wyników każda strefa była mega -tylko biegacz biegaczowi może zgotować taki doping 😉
Biegacze na niedzielnym grillu!
Już od samego początku nie czuję się komfortowo … po zawrotce na 5km zaczyna się ze mną dziać coś dziwnego – mocne fale ciepła pulsujące w głowie … po każdym odezwaniu się do grupy czuję wielki upływ energii …. WHAT A DZIK ??? Rok wcześniej i nie ma się czym tu chwalić – prowadziłem taką samą grupę biegnąc prosto po weselu Szwagra .. jednak oberwanie chmury wtedy było moim zbawieniem a ja czułem się jak ryba w wodzie 😉 Teraz zaczynam odczuwać, że to nie ja będę motywował ludzi za mną tylko sam zacznę walczyć o życie …. Kolejne 5km to coraz większy spadek mocy – trzymam zakładane tempo ale w nogach mam watę cukrową a nie power … coraz rzadziej odzywam się do grupy i jest mi z tym cholernie źle – w końcu jestem tu po to aby słowami odciągać ich myśli o trasie, bólu i zmęczeniu ……
Lecimy po te DWA-ZERO
Chłonę wodę i izo – wciskam w siebie 2 żele .. i dalej nic – tempo które miało być spacerkiem odczuwam niczym bym był Kipchoge łamiącym 2;00 ale na maratonie … od dłuższego czasu obserwuję Andrzeja bo już tylko my ciągniemy ten wagonik …. wygląda na rześkiego bo, że chłop jest mocarny to wiem … podbiegam i pytam jaki stan u niego – mówi, że spoko, czuje się świetnie a ja, że chyba powoli odpadam! Na szczęście potwierdza, że spokojnie dociągnie chętnych, których tez już nie mamy za wielu bo pogoda zmasakrowała wszystkich … uffffff
Dzień wcześniej wrzucam na fejsbuki półmaratonu posta z radami jak przetrwać upalny półmaraton – między innymi taką, że zdrowie najważniejsze i trzeba czasem odpuścić …. chyba sam sobie to napisałem – zaciskam jeszcze zęby i ciągnę z kilometr – czuję jednak, że upał dziś ze mną wygrał – w nogach NO POWER, w głowie helikoptery i skok tętna do 199 bpm!##! … o jakie szczęście, żem tego Andrzejka do nas dokoptował bo mam łatwiejszą decyzję – gdyby nie on pewnie bym zacisnął racice i cisnął dalej ale podejrzewam , że za kilometr lub dwa znalazłbym się co najmniej w rowie ….
Trudna i bolesna decyzja – 13km a ja pierwszy raz w życiu schodzę na bok, przebijam balony i odpinam czas pacemakera – grupie wołam tylko aby trzymali się Andrzeja i spokojnie dolecą na czas ….. CHOLERNIE BOLI – DAŁEM DUPY – ZAWIODŁEM tych, którzy mi zaufali, zawiodłem siebie!!!!
No i se kufa polatałem ….
….ale czy na pewno … ???
Przechodzę w marsz, spotykam wielu maszerujących biegaczy i znajomków …. kurde ale pogoda dzisiaj trzaska równo wszystkich !!! Stoi też podwójna DOMKA PODOMKA i raczy mnie zbawiennym IZO .. choć wolałbym zimnego browara to nie wybrzydzam 😉
Ten półmaraton był stanowczo za długi … o jakieś 8 kilosów!
Otrząsam się, czasem biegnę czasem spaceruję – zaczyna do mnie docierać, że zrobiłem to co trzeba. Wszystkim powtarzam, że zdrowie najważniejsze a biegów naokoło kupa – jako ORG przestrzegam przed zbytnią fantazją w tak niesprzyjających warunkach. Poza tym potrzebna była mi taka lekcja pokory … zacząłem traktować bieganie zbyt lekceważąco. A każdy bieg to wyzwanie – dla każdego kto podejmuje się zagrać w tą grę. Analizuję co nie zagrało – 2-dniowe łażenie po Tatrach tydzień wcześniej, wakacyjny TuMiWisizm treningowy, zmęczenie organizacją tego piekielnego biegu… chyba wszystkiego po trochu ale najbardziej brak respektu przed dystansem i warunkami pogodowymi!
Kąpiel raz w tygodniu – ważna rzecz!
Dobrze mi tak … choć mam nadzieję, że nie zawiodłem zbyt wielu łamaczy 2h … a może nawet widok odpadającego balonika komuś pomógł podjąć decyzję, że może dziś nie warto …
Na metę docieram z czasem 2:12:17 – czyli ponad 12 minut po czasie na jaki miałem dowieźć na plecach moją grupę – tych, których nie dowiozłem przepraszam …. to solarium skopało chyba nam wszystkim porządnie zadki!
Ja wychodzę z tego upokorzony ale silniejszy – kolejny start już w ten weekend jako support debiutującego w ultra Kotka w Krynicy na 64km – i też podchodziłem do tego jak do spacerku po parku …. a teraz już jednak i przed tym mam dużego respekta! 😉
Żeby się nie okazało w sobotę, że to Koteq będzie „ciągnął” dzika a nie na odwrót 😉 😉 😉
Porażki są najlepszymi lekcjami od życia !
Konkluzja – czasem danie dupy wychodzi na dobre .. czy jakoś tak 😉
Enjoy!
Jaki dzik taki zadek!